Miałam gniew.
Zawsze był przy mnie.
Nie nosiłam go jednak jak serca na dłoni,
Bo wyglądał nieładnie,
jak coś od czego się stroni.
Trzymałam więc go pod skórą,
czasem z tyłu głowy.
Jak granat bez zawleczki, do wybuchu gotowy.
Bulgotał sobie cichcem.
Nie palił się, ledwo tlił—
jakby go nie było.
Ale był…
Zawsze był w zarodku, a dorastał pędem.
Tej bym nagadała,
temu dała w gębę,
Tu bym wygarnęła,
tamtej pokazała,
Prawdę, której nie ma w oczy wykrzyczała,
Porządek robiła do utraty tchu.
A gniew? Miał się dobrze.
Rósł sobie i puchł…
Pomyliłam się srogo w tej sprawie
Myśląc, że gniewem świat poprawię.
Że wytrzebię głupotę, samolubnych odmienię, rachunki obniżę, czy uzdrowię ziemię.
Zabierałam sobie spokój tym, co wokół…
Po drodze za to sporo nim zniszczyłam,
Niejedno istnienie gniewem mym obiłam.
Niejednej idei urwałam nim głowę,
Serce nim złamałam, poraniłam słowem…
Powiedziałam za dużo, zrobiłam za mało,
Gniew opadał, a po nim… mało zostawało.
Jedna chwila gniewu, dysproporcja taka,
Potem i latami trzeba łatać
co się budowało z trudem i od serca,
Gniew wszak to znany rozwoju morderca.
Truciciel radości, zaklinacz rozumu,
Budowniczy złudnej siły tłumu.
Nosiłam w sobie gniew. Wrzałam.
Inni robili źle—ja się gotowałam.
Tak karałam siebie—gniewem.
A głos duszy mi szeptał—jakby gdzieś w oddali—że wód czystych żadna iskra nie podpali.
Za to kiedy w żyłach płynie gniew,
Wystarczy słowo, wzrok czyjś, albo śmiech.
I już—ogień toczy ciało całe,
bo gniew to paliwo doskonałe.
Odłożyłam go na bok.
Posprzątałam w duszy.
Iskry z zewnątrz ognia nie mogą już zaprószyć.
W sercu noszę ciszę, w głowie śmiech.
Rozstaliśmy się—ja i mój przyjaciel gniew.
Komentarze
Prześlij komentarz