Rodzimy się tak samo – z naszych mam. Nie ma absolutnie żadnego człowieka na ziemi, który by przyszedł na świat w inny sposób. Nie ma też wówczas dla nas znaczenia, czy na świat wyciągną nas białe, czarne czy żółte ręce. Czy właściciel rąk modlił się na stojąco czy w kucki. Czy chleb zagryzł wołowiną lub omodlonym wcześniej kurczakiem. Jako dzieci tak samo potrzebujemy opieki. Wychowani z miłością – kwitniemy. Bez niej – dziczejemy. Każdy z nas musi jeść, pić, wypróżniać się, oddychać, a potem umrzeć i iść dalej. I tutaj także nie ma wyjątków.
Coś się jednak z nami dzieje w procesie socjalizacji i dorastania, bo pomimo faktów przytoczonych powyżej, zaczyna się nam wydawać, że jesteśmy ponad innymi lub poniżej tych innych. Są bowiem rodzice, którzy rozwijają w dzieciach takie poczucie. Nie uczą, że nie należy ludzi dzielić na lepszych i gorszych. Że różnice między nami wynikają z faktu wzrastania w różnych tradycjach, kulturach i czasach, a nie ze względu na genotyp. Dzieci różnice owe przyjmują jako oczywiste, uważają je za naturalne. Tylko że potem to my, dorośli, zaburzamy im ogląd – mówimy im kogo mają lubić, kogo nie lubić i kogo podziwiać, a kogo się bać. Z kim się bawić, a kogo unikać. Kogo słuchać, a kogo ignorować. Bo za mały, za gruby, za chudy, za czarny, za biały, za żółty, zbyt biedny, zbyt bogaty, za bardzo obrzezany czy też z napletkiem, bo za bardzo męski, żeński, kudłaty czy łysy… czy słyszycie jak to brzmi?
Jak to jest, że przed jednym człowiekiem schylamy głowę, klękamy, stajemy w długich kolejkach by go – uwaga – zobaczyć? Drugiego znów jesteśmy w stanie zakuć w kajdany i wystawić na targu za poziom melaniny w jego skórze, wyśmiać, opluć czy zastrzelić, bo wygląda, myśli lub wierzy inaczej? Dla jednego jesteśmy w stanie poświęcić rodziny, przyjaciół, własny świat, a drugiego pokroić, wybrakować, użyć jak rzecz, bo ma inny kolor oczu czy za mało prosty nos. W imię ideologii. Jednego chronimy własnym ciałem, narażając swoje życie, drugiego wysyłamy na rzeź w pierwszej linii fontu. Jednemu nosimy kosze z jedzeniem w darze, drugiemu zabieramy sprzed nosa ostatni kęs – niech nie ma i zdycha, bo przeludnienie. Jednemu udzielamy pomocy, bo ma tylko mocno zaraźliwą odrę, drugiemu pozwolimy umrzeć w karetce, w drodze do szpitala, bo nie miał testu a być może ma Covid…
Skąd się w nas bierze taka hibernacja rozumu, że jednego człowieka potrafimy kochać, a drugiemu dać w łeb? I to nie dlatego, że nam zagraża, ale dlatego, że nam tak kazał ten, który ma więcej kasy, władzy, więcej kóz, czy szersze bary i właśnie się dorwał do mikrofonu...
Każda wojna, krzywda, prześladowanie, niesprawiedliwość zaczynają się od człowieka, któremu się wydawało, że mu się NALEŻY. Że jest PONAD innymi – że ma prawo zabrać komuś życie i godność w imię własnych celów. Ewentualnie takiego, który się po prostu bał. Zebrał jednego, drugiego, trzeciego, których był w stanie przestraszyć, bo człowiek, który się boi, szuka towarzystwa – i zrobił się tłum. Tłum takich, którzy mieli rację. Jedyną, słuszną i najbardziej zajebistą, toteż postanowili ją wcisnąć innym do gardeł siłą. A jak się ktoś wyłamał, zakrztusił, stracił życie? Cóż, wojna swoje prawa ma…
Człowiek mnóstwo brzydkich rzeczy robi ze strachu lub na skutek kompleksów czy zachłanności. Mądre kobiety były palone przez pasibrzuchów na stosach ze strachu właśnie – przed ich wiedzą, przed zmianami, jakie mogły wnieść w usrany porządek męskiej dominacji. Mizoginizm? Ze strachu przed utratą pozycji społecznej. Prześladowania na tle rasowym – strach. Strach przed ludnością lokalną, która lepiej znała teren niż najeźdźcy (zwani szumnie kolonizatorami) i mogła się bronić, udaremnić ich misję. I zachłanność. Ciągle za mało – permanentny brak miarki w pysku, w duszy, w kieszeni. Wojny religijne? Nie dlatego, że jeden bóg lepszy od drugiego, ale ze strachu przed utratą wpływów, ziem, majątków, których ci u władzy chcieli mieć więcej, i więcej, wszak ciągle mieli za mało...
A ja powtarzam niezmiennie: chcesz zabić człowieka w imieniu religii? Zacznij od siebie. Nie mów mi też w co wierzysz – pokaż mi jak w imię tej religii kochasz ludzi, zwierzęta, świat wokół siebie. To będzie dla mnie najbardziej miarodajny obraz twojego Boga. Ale nie. Trzeba wziąć kij, dzidę, pistolet, lancę i jazda! Niech mają za swoje ci wszyscy inni. Za to, że są inni.
Gdzie ten osławiony ludzki rozum? Nie ma... nie widzę. Co widzę? Ecce homo. Z bronią. Ecce homo kłamiący w oczy wyborcom, otoczony pochlebcami, w chodzącymi mu w zad by się przy nim ogrzać. Ecce homo ze strzykawką, skalpelem. Ecce homo obnażony publicznie, bo nagie ciało lepiej zarabia niż jakikolwiek talent…
My tak nie robimy? Nie czujemy się lepsi/gorsi od innych? No to przykład. Idziemy na rozmowę kwalifikacyjną. Człowiek po drugiej stronie biurka siedzi opakowany w porządny garnitur i prezentuje postawę wyższości. Powaga, „ą” „ę”. A przecież tak samo jak ja i ty musiał rano zrobić siku czy puścić bąka, by mu brzucha nie rozerwało. Skąd więc ten nasz stres i strach? Przecież w najgorszym wypadku może nam nie dać pracy. Pójdziemy dalej. Znajdziemy inną. Skąd więc to przerażenie… człowiekiem? Garnitur, biurko, teczka, gabinet – to tylko opakowania i gadżety, pozy. Tak samo w urzędach, u lekarza, w banku itp. Spuszczamy ramiona, bo ktoś po drugiej stronie biurka robi groźną minę i dzierży w dłoni długopis. Albo czujemy onieśmielenie, gdy widzimy kogoś w kitlu, mundurze czy kostiumie od Diora. To są OPAKOWANIA. Ich zadaniem jest budowanie dystansu i hierarchii. Ustawianie relacji władca - podwładny. A wystarczy, że sobie przypomnimy, że ten pan w limuzynie, w sutannie i ta pani w futrze z norek tak samo muszą robić kupę, jak ja i ty, bo wtedy sobie także przypomnimy, że to człowiek. Tylko i aż człowiek.
I zaczniemy pamiętać, że strach to nie szacunek, poza to nie wiedza, a mundur to nie doświadczenie i nie nośnik praworządności. Zaczynamy myśleć, analizować. Używać rozumu, intuicji. I jest wtedy większa szansa, że nie podążymy jak owca za ładnie ubranym idiotą albo że nie damy się poniżyć modnie opakowanemu, zakompleksionemu chłoptasiowi, który karmi się czyimś poniżeniem. Nie posłuchamy kogoś, kto tylko przebrał się za lidera i drze się do ustawionych (kasa, kasa) mediów. To, że ktoś ma większą trąbę nie znaczy, że lepiej gra.
Dlatego na człowieka trzeba patrzeć świadomie i uważnie. Sercem. Wtedy zachowamy własną godność, podążymy za kimś, za kim warto iść. Za kimś, kto realnie zmienia rzeczywistość, choćby to był tylko niewielki jej skrawek, w jego najbliższym otoczeniu. Ludzie mają na nas wpływ. Realny, namacalny i warto o tym pamiętać i obserwować uważnie, kto i jak na nas wpływa. Zły polityk może narobić g*wna na skalę światową. Podobnie jak słuchana przez miliony gwiazda estrady, radząca innym. Radzi to co jej doradzono radzić, za odpowiednią opłatą oczywiście. Tacy ludzie mają broń w ustach, zasięg szeroki, środki do działania, drogie opakowanie i grupę pochlebców, ale to nie zmienia faktu, że robią g*wno. Dużo g*wna. No i odwrotnie, tak dla porównania i kontrastu – Matka Teresa, Ghandi, Irena Sendlerowa – żadne super sex ikony, żadni państwo u władzy. Zero sztucznych cycków, powiększonych pośladków, koncertów dla tysięcy zagranych na autoniunie, zero pozy, majątków, ochrony, tłumu borowców, pozorów, pozycji, krawatów i ciężkich metek. A ile zrobili czystego, niezaprzeczalnego… dobra? Po owocach ich poznacie – ktoś gdzieś kiedyś mądrze rzekł. Nie sądź książki po okładce – też znamy. Nie szata zdobi człowieka – pamiętamy z podstawówki. Tylko że potem idzie jeden z drugim w nowy dzień i… bum. Zaćmienie. Patrzy na ludzi przez pryzmat póz i opakowań.
A ja tak myślę, że ci, którzy potrzebują rozbudowanej scenografii, by wyjść z domu, zazwyczaj mają co pod nią ukrywać. Ci, którzy kryją się za tłumem czy ochroniarzami, zazwyczaj mają powód, by się chować. Mądrość wypowiedziana szeptem nie traci na mocy. Głupota jest głośniejsza, bo musi krzyczeć, by zyskać posłuch. Wartość człowieka mierzyć należy nie tym kim jest, ale tym co robi, jak robi i z jakich powodów. Wielkość człowieka znów mierzyć trzeba miarą jego wolności, wpływów i tego do jakich celów je wykorzystuje. Czy nie myli owej wolności z anarchią, a wpływów nie używa do tego, by wspiąć się tam, gdzie nie sięgają już ręce sprawiedliwości.
Tako rzekę ja, Karol, która być może zostanie papieżem. A może politykiem... A może po prostu Kulfonem?
_____
Englis version:
https://k-kreative.co.uk/f/under-the-skin-the-illusions-we-live-by
Komentarze
Prześlij komentarz