Słyszeliście na pewno takie powiedzenie, że nieszczęścia chodzą parami.
Zastanawialiście się kiedyś — dlaczego właściwie?
Ja się zastanawiałam. W ogóle — dużo rozmyślam (a szczególnie koło trzeciej nad ranem, gdy powinnam spać).
I któregoś dnia trafiłam na takie jedno zdanie po angielsku. Proste. Ale jak mi te wszystkie klocki w głowie wskakiwały nagle na swoje miejsce, to aż się zatrzymałam:
What we do frequently becomes our frequency.
(To, co robimy często, staje się naszą częstotliwością.)
Nie metaforycznie. Dosłownie.
Ale jak to? Już tłumaczę. Każda komórka naszego ciała — zwłaszcza serce i mózg — wytwarza impulsy elektryczne. A jak jest prąd, to są też pola magnetyczne. Tak?
Najsilniejsze pole generuje serce — to pole rozchodzi się nawet na kilka metrów wokół nas, jak taka niewidzialna aura. Niewidzialna dla oka oczywiście, ale wyczuwalna — Instynktownie, energetycznie.
I teraz najważniejsze:
Te drgania, czyli zmiany w naszym polu elektromagnetycznym, są mierzalne (na przykład EKG, EEG). I zmieniają się w zależności od emocji i naszego stanu psychicznego.
Emocje to chemiczne konsekwencje naszych myśli.
Jeśli myślimy dobrze – uwalniamy serotoninę, oksytocynę, dopaminę. Świat się robi przyjemniejszy, mimo codziennych wyzwań.
Jeśli myślimy źle – serce zaczyna świrować, oddech robi się krótki, mózg przełącza się na tryb „coś tu się zaraz rąbije”, a my jesteśmy zalewani kortyzolem, adrenaliną i całym tym koktajlem hormonów przetrwania. Bardzo potrzebnych nawiasem, gdy jesteśmy w stanie zagrożenia.
Ale jeśli trwamy w tym stanie przewlekle, to rozwalamy cały nasz organizm, który wszak nie jest przystosowany do tego, by ciągle się bronić. Zaczynamy więc drgać nisko, wibrujemy byle jak i taki chaos promieniujemy na zewnątrz.
Dosłownie.
To, co powtarzamy, programuje naszą częstotliwość. Jeśli ciągle myślimy o tym, co nas stresuje, co wkurza, co się nie udało — ciało utrwala to jako normę. I zaczynamy generować pole energetyczne niskie, chaotyczne, poszarpane.
Jeśli pielęgnujemy spokój, wdzięczność, miłość, kreatywność — nasze pole robi się harmonijne, silne, stabilne.
To, co często myślimy i czujemy, staje się naszą częstotliwością.
I nie jest to jakaś mambo-dżambo duchowa gadka, tylko czysta neurofizjologia.
To jak z radiem. Jak chcesz słuchać dobrej muzyki, musisz ustawić odpowiednią falę.
Jak ustawisz źle, to będzie tylko szum.
Albo jeszcze gorzej — reklama kremu na hemoroidy.
Dlatego właśnie nieszczęścia chodzą parami. Bo kiedy przydarzy się coś złego, my przełączamy się w tryb przetrwania (bo tak trzeba) — ale nie każdy umie z niego wyjść.
Niektórzy tkwią w starym bólu.
Rozgrzebują, analizują, przeżywają w kółko. Opowiadają każdemu, kto ich spotka, co im się przydarzyło. Jak ktoś ich potraktował. Tarzają się wręcz już nałogowo w tym co… było.
A mózg-głupek nie odróżnia przecież, czy coś się dzieje tu i teraz, czy to tylko wspomnienie.
Więc generuje dokładnie te same hormony. Serce znów przeżywa to na nowo, i w kółko, i w kółko. Tkwimy w przeszłości, ryjemy sobie w mózgu korytarze stresu. Pole magnetyczne znów w chaosie i stajemy się żywym magnesem na…. nieszczęścia.
I tak — przyciągamy kolejne dziadostwo.
Zdarzenie po zdarzeniu. Nieszczęście po nieszczęściu. Parę. Trojaczki.
A potem się dziwimy jeszcze, że czemu tak, że to niesprawiedliwe. Ze innym to jakoś łatwiej, lepiej. A nam zawsze pod górę..:
Jak ktoś chodzi i zrzędzi, narzeka, zawsze widzi szklankę w połowie pustą, czepia się pierdół i koncentruje na negatywnych aspektach (których na pewno nigdy brakować nie będzie) — to będzie generował właśnie takie drgania. Pole minowe. W myśl: nie podchodź, bo wybuchnę.
I uwierzcie — taka osoba przyciągnie do siebie dokładnie to, co generuje: więcej frustracji i powodów do frustracji.
A jednocześnie odepchnie tych, którzy wibrują wysoko.
Dlaczego? Bo osoby pozytywne, nastawione na szukanie rozwiązań, a nie powodów, by czegoś nie zrobić, powiedzą:
„Jakoś nie nadajemy na tych samych falach.”
I po prostu nie będą chciały tam być.
Bo energia się przenika, a wieczne marudy potrafią zatruć wszystko. Podobnie jak ludzie, którzy utknęli w przeszłym bólu.
Jesteśmy żywymi, oddychającymi magnesami. Przyciągamy to, czym sami wibrujemy.
I nie, to nie gadanie kuku-szamana.
To nauka. To pole elektromagnetyczne, które sami wytworzyliśmy. To neurochemia. To fizyka.
I myślę, że trzeba to wiedzieć, żeby świadomie nad soba pracować, bo ze względów biologicznych (instynkt przetrwania), myśli negatywne przychodzą do nas naturalnie. Nad tymi pozytywnymi trzeba świadomie pracować.
Tak rzekę ja,
Karol — kobieta, która nie zamierza zostać papieżem,
bo komnaty Watykanu na pewno nie wibrują wysoko.
🏴 In English:
https://k-kreative.co.uk/f/two-frequencies-walk-into-a-bar%E2%80%A6
Komentarze
Prześlij komentarz